Po okresie wolnego handlu 2022 r. (przynajmniej częściowo) to czas całkowitych regulacji rządowych w energetyce. Niespokojny czas polityczny i światowe wojny powodują, że wracamy do gospodarki z talonami w specjalnych sklepach. Tak właśnie wygląda system zakupu węgla z dopłatami dla klientów indywidualnych w samorządowej dystrybucji. Ponadto zawieszony został cały system handlu energią – zarówno na rynku hurtowym i detalicznym.
W detalu – mamy ceny regulowane – dla klientów indywidualnych poprzez system „zamrożenia” taryf (komponent za energię, płatność za dystrybucję jest jak zawsze regulowana taryfą URE) w 2023 r. na poziomie obecnego roku (dla poziomu zużycia do 2000 kWh). Jedynie przy ewentualnym powrocie do standardowego VAT-u (obniżonego w 2022 r. Tarczą Inflacyjną), ale także i ceny maksymalnej dla większego poziomu konsumpcji z „price cap” na poziomie 693 PLN. Tak samo cena maksymalna za energię obowiązuje dla MSP i odbiorców wrażliwych (cena maksymalna 785 PLN/MWh) i tu też zapewne wzrośnie poprzednio obniżony VAT. Energetyka ma jednak cechę szczególną – jest jak balon – naciśniecie na rynek z jednej strony powoduje wybrzuszenie, więc trzeba docisnąć (wyregulować) z drugiej. Aktualnie wchodzi rozporządzenie określające limit cen dla energetyki – ograniczenie z drugiej strony dla spółek wytwórczych. Planowane są szczegółowo ceny dla generacji energii elektrycznej i dla spółek obrotu energią. W zasadzie zasady i wzory z rozporządzenia znoszą możliwość rynkowego kształtowania się cen dla wytwórców, zastępując to formułą kosztów paliwa, sprawnością oraz ustawową marżą, która jest powiązana z cenami giełdowymi (ale tylko marży). Spółki obrotowe dostają kolejną formułę oraz własną, niską marżę uzależnioną od sprzedaży dla klientów indywidualnych i przemysłu. Dodając kolejne regulacje znoszące obligo giełdowe (w trakcie) jak i wcześniej zmieniające oraz ponownie regulujące sposób oferowania cen na Rynku Bilansującym. Posiadamy cały system będący całkowitą przeciwnością zliberalizowanego rynku energii. Aktualnie w praktyce mamy urzędowe taryfy cenowe dla wytwórców, spółek obrotu, spółek dystrybucyjnych oraz maksymalne ceny dla klientów indywidualnych i dużej części przemysłu z szerokim wachlarzem rekompensat i dotacji. Całość musi oczywiście działać na zasadzie – dotacja, ale i podatek (bo pieniądze są potrzebne), tak Ministerstwo Klimatu ocenia nadmiarowe przychody producentów energii, które mają być przekazane na Fundusz Wypłaty Różnicy Cen, czyli kompensację dla sprzedawców handlujących po cenach maksymalnych i regulowanych poniżej kosztów na rynku. Ponadto Fundusz ocenia się na ok. 25-42 mld PLN – ma działać pierwsze półrocze 2023 r., a prognozowane ceny w hurcie to przedział od 785 PLN do 900 PLN). Cały, skomplikowany system regulacji trudno pojąć i wyjaśnić w jednym akapicie. Najprostszym stwierdzeniem jest, że wolny rynek nie istnieje, a wróciliśmy do urzędowego regulowania cen na każdym etapie działania nowego quasi-rynku.
Żeby było jasne – na pewno jakaś forma interwencji na rynku energii była konieczna, a pomoc – szczególnie dla klientów indywidualnych (najuboższych) jak i dla wrażliwych odbiorców, MSP i kawałka sektora energochłonnego – nieuchronna. Stało się to też we wszystkich krajach EU wobec bezprecedensowego wzrostu cen surowców i wobec tego pików cenowych w energii – co de facto zniszczyło jakiekolwiek możliwości rozsądnego i konkurencyjnego kształtowania cen. „Windfall tax” – czyli podatek od ponadnormatywnych zysków jest dyskutowany i wprowadzany powszechnie. Jednak większość Europy postanowiła pomagać szczególnie indywidualnym odbiorcom programem dopłat (i to zwykle zróżnicowanym w zależności od dochodu lub np. od wielkości domu) co zachowuje przynajmniej pozory wolnego rynku i pozwala szybko wycofać dopłaty przy powrocie cen do normalności. Polska wybrała metodę urzędowych regulacji, de facto zamykających wolny rynek, który trzeba będzie odbudowywać przez wiele lat. Trudno jest ocenić co będzie finalnie lepsze.
Tymczasem pytanie, na które odpowie nadchodzący czas – czy to było w ogóle konieczne? Być może to skutek nadzwyczajnie wysokich temperatur w pierwszych tygodniach listopada lub pewne przewidywania co do nowego etapu wojny w Ukrainie (klęska Rosji i możliwy pokój) albo plany awaryjnych dostaw z innych kierunków powodują, że obecne ceny o dziwo wracają do normalności. Gaz jest zadziwiający tani (przynajmniej na spot Dutch TTF) (nawet poniżej 100 E/MWh wobec rekordowych – ale chwilowych – nawet 340), węgiel ARA (dziś 193 $/t wobec rekordowych 355), energia elektryczna uspokoiła się gdzieś w zakresie 100-150 E/MWh – spot). Na TGE cena energii ostatnio porusza się w widełkach 600-800 PLN/MWh. Można tez śledzić ceny referencyjne TGE, które finalnie są potem wykorzystywane w niektórych wzorach na dotacje i rekompensaty. Po lipcowych i sierpniowych pikach (nawet ponad 1400 PLN/MWh) obecnie trwa kilkumiesięczny trend zniżkowy i październik 2022 r. już po 697 PLN Oczywiście wszystko można przypisać dobrym warunkom pogodowym, ale czy tylko? Przy takim trendzie uspokajania cen – całe zamieszanie z cenami maksymalnymi, regulowanymi, funduszami ponadnormatywnych wynagrodzeń i rekompensatami na każdą ze stron może właściwie być zupełnie niepotrzebne.
Ostateczna odpowiedź ukaże się za tydzień lub dwa (prognozy mówią o chłodniejszej pogodzie, a nawet fali mrozów, zobaczymy, jak zareagują ceny w Europie), a już na koniec po zimie – czyli w okolicach lutego – marca wraz z uaktualnionymi kontraktami długoterminowymi na 2023 r. i 2024 r. Na razie trend jest optymistyczny (łagodniejsze ceny, możliwy spadek i normalizacja po zimie).
Paradoksalnie właśnie niepokojący jest … ten optymistyczny scenariusz zmian, gdzie umiarkowana zima i perspektywa jakiegoś rodzaju pokoju w Ukrainie spowoduje koniec rekordowych wzrostów cen energii i gazu (a więc i węgla) i cały świat choć na chwilę wróci do normalności. Czy potrafimy sobie wyobrazić, że znowu Europa mówi o Fit 4 55 i śladzie węglowym w przemyśle? Nowe regulacje podwyższają poziomy OZE i kolejny raz wymagają dodatkowej redukcji CO2, a gaz jest tani jak w 2018 r., a węgiel może w ARA kosztuje dużo poniżej 100 $/tonę (notabene związki zawodowe chciały przejść na system uwzględniający ceny światowe – jak same mówiły przynajmniej na poziomie 50% ARA – ciekawe jak będzie kształtowała się wtedy rentowność). Najbliższy miesiąc pokaże finalne trendy przed nowym 2023 r., który niestety w Polsce będzie oznaczał koniec wolnego rynku energii. Zostanie tylko rynek całkowicie regulowany, a może w zasadzie zupełnie niepotrzebnie, ponieważ ten z wolnym handlem dałby sobie radę?
Źródło: konradswirski.blog.tt.com.pl