Czas jest najlepszym lekarzem, ale też i najlepszym weryfikatorem wszystkich prognoz i futurystycznych koncepcji. Gdzieś w 2012 pisałem na moim blogu „Śmierć energetycznej rewolucji” o problemach „chwilowych” zielonych technologii, wielkich kosztach i silnej pozycji klasycznej energetyki. Wtedy cały czas wielkie „zielone” prognozy wcale tak łatwo nie torowały sobie drogi do realizacji – przynajmniej w krótkiej perspektywie czasowej. Na szczęście (dla mnie) pisałem też na końcu: „Upłynie więc pewnie i dekada, a i ja będę mógł krzyknąć „Niech żyje energetyczna rewolucja” i korzystać z dobrodziejstwa fotowoltaicznych paneli na dachu mojego domu, które będą ładować stojący w garażu elektryczny, bezemisyjny samochód”.
Dziś właśnie to się stało – niespełna dekada i początek szalonej rewolucji energetycznej, która zmieni nasz świat. Już dziś pierwsze 3 filary – tania energetyka odnawialna, coraz tańsze magazynowanie i e-mobility zastępujące klasyczne samochody – to procesy, które bezdyskusyjnie zmieniają wszystko. Triumf kosztowy energetyki odnawialnej widzimy w Polsce w ostatnich rezultatach aukcji na nowe może OZE – cały czas utrzymuje się cena około 200 zł/MWh zarówno w wietrze na lądzie jak i w fotowoltaice. Potencjał redukcji kosztów jest wciąż jeszcze duży i spadek o połowę osiągniemy pewnie nawet nie w dekadę, a w ciągu najbliższych 5 lat. Bateryjne magazynowanie energii staje się powoli technologią w pełni komercyjną a za chwilę nawet w pełni konkurencyjną – ostatnie badania mówią o spadku kosztów poniżej 100 $/MWh (a jeszcze kilka lat temu prognozowało się, że sukcesem będzie 200) – i wobec tego za chwilę kombinacja OZE+ magazyn – staje się zupełnie realnie tańszym odpowiednikiem zasilania w stosunku do energetyki konwencjonalnej obciążonej kosztami certyfikatów CO2. Z flanki, atakuje sektor transportowy i ogromna popularność samochodów elektrycznych (już 20% sprzedawanych obecnie w Niemczech) pokazuje ewidentnie jaka będzie przyszłość. A więc za dziesięć lat – żadnego węgla, jakieś resztki gazu, żadnych spalinowych samochodów i tylko nowe technologie – a może i jeszcze nowsze – fotowoltaika w pokryciu budynków, w nowych oknach, a może i w drogach i chodnikach. Domy (i duże budynki mieszkalne) tworzące samowystarczające, zeroemisyjne obiekty energetyczne – zasilające się z własnych paneli i mające własne magazyny energii, a współpracujące z siecią tylko w sytuacjach awaryjnych. I właśnie ta nowa rola sieci dystrybucyjnych – bardziej rezerwa zasilania niż podstawa dostaw (bo każdy kto ma dom lub każda fabryka ma własne energetyczne obiekty). Rosnąca rola energetyki wiatrowej, która złapie trend lawinowej obniżki kosztów (i pewnie pokaże nowe generacje wiatraków o mocy jednostkowej 20-50 MW) i kolejny „św. Graal” – wodór i rozwiązanie problemu wielkoskalowego i długotrwałego magazynowania energii oraz generacji wielkoskalowego ciepła (turbiny gazowe na wodór).
Dziś nawet nie można dyskutować z tymi trendami ani szukać jakichkolwiek alternatyw – zwycięzca jest już wybrany – można jedynie prognozować czy nasz świat zmieni się całkowicie w dekadę czy może nawet szybciej. Wszystkie polskie inwestycje energetyczne też powinny odrzucić jakiekolwiek iluzje (nie da się niestety połączyć nowych technologii z węglem) i skupić się na wykorzystanie coraz bardziej optymalnych kosztowo opcji inwestycji w OZE połączonych ze zmianą systemu przesyłowego i dystrybucyjnego w system energetyczny nowej generacji. Pamiętajmy, że jest zawsze opcja wygrywania jeśli wchodzi się w nowe technologie kiedy są one właśnie optymalne kosztowo – a to już właśnie teraz. Patrząc na nowe strategie naszych koncernów energetycznych widać, że dla tych spółek też sprawa jest oczywista i pozostaje tylko skupiać się na walce z przyszłą, nową, innowacyjną i mniejszą konkurencją.
A u mnie – w dekadę po tym pierwszym wpisie, właśnie montuje się panele fotowoltaiczne na dachu mojego domu, za chwilę też pojawi się elektryczna ładowarka do mojego nowego elektrycznego samochodu (TESLA już zamówiona, ale termin listopadowy dostaw nie został dotrzymany – wszystkie nowe TESLE pojechały do Niemiec – takie jest zapotrzebowanie, do Polski dotrą dopiero w lutym-marcu). Mogę więc krzyknąć „Niech żyje energetyczna rewolucja” i spokojnie patrzeć jak zmieni się nasz świat.
Źródło: blog prof. Konrada Świrskiego