400 baniek … „Przeminęło z wiatrem?” …
Nowe programy dotacyjne coraz bardziej zaskakują. Teraz 400 mln budżetu na przydomowe instalacje… wiatrakowe. Do 50 kW mocy zainstalowanej i 30 m wysokości (!!!) w turbinach wiatrowych instalowanych na dachach i przydomowych ogródkach i do 50% dofinansowania. Zapowiedz programu o tyle budzi zdziwienie, bo jeśli mówimy o domowych instalacjach fotowoltaicznych to technologie są dobrze opanowane, procedury przyłączeniowe są w miarę jasne, a rynek firm dostawczych rozwinięty. Domowe instalacje wiatrowe – to zaskoczyło wszystkich ekspertów i mnoży pytania. Czy wiatrak bezpośrednio na domu czy w jakiejś odległości (i w jakiej od drugiego domu), jaka technologia (widziałem kiedyś pierwsze próby wprowadzenia chińskiego sprzętu w Bricomanie, ale szybko zniknął z rynku), kto instaluje i certyfikuje i wreszcie jaki maintenance i utrzymanie tych instalacji. Patrzę na osiedle, na którym mieszkam i większość domów pokrytych fotowoltaiką i zaczynam wyobrażać sobie wiatraki na dachach (i w ogrodach) i widzę już też sąsiedzkie awantury (hałas i ograniczanie widoczności) i latające, urwane plastikowe łopaty (chińskie modele po 2 latach działania). Nigdzie na świecie rynek takich małych urządzeń nie jest dostatecznie rozwinięty, nie mówiąc już o regulacjach odległościowych (czy w ogóle jakieś maja być?) – przecież duże farmy (po wielkich awanturach) mogą być budowane 700 m od zabudowań, a teraz małe wiatraki z dotacją w środku osiedla? Nie mówiąc już o profilu produkcji i sposobie rozliczeń (czy to będzie wiatrowy net metering?). Nic dziwnego, że pierwsze komentarze do propozycji programu są raczej chłodne (Konfederacja Lewiatan zasugerowała sensownie, żeby może jednak zrobić jakieś analizy zanim wrzuci się te 400 mln „na wiatr”). Osobiście od lat przedstawiam pomysł, że jeśli Ministerstwo ma pieniądze na dotacje to może wydać to na program fotowoltaiki dla szkół publicznych – instalacja na państwowych budynkach (dużo miejsca), 100% dofinansowania, dopracowana technologia, dużo konkurencyjnych dostawców i bezpośrednia korzyść dla dzieci, bo szkoły zaraz uwolnią środki za które kupowały energię – na pewno na poprawę infrastruktury dla uczniów. Za 400 mln da się pewnie wyposażyć wszystkie 1000 szkół budowanych kiedyś w programie na 1000 lecie Polski. No ale pewnie „pomyślimy o tym jutro …
Atom się spóźnia… ale nie ma co się przejmować – wodór też nie na czas…
Pojawiły się nowe informacje o harmonogramie projektu pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce (wiceminister) – oficjalnie mówi się o „roku opóźnienia”, ale i że „to w łatwy sposób można nadrobić”. Rzeczywiście chyba nie ma się co przejmować, jeśli samo uruchomienie jest planowanie (obecny termin) na 2033 r., a wszystkie doświadczenia dostawców energetyki jądrowej z budową pierwszych bloków w każdym kraju to zawsze spóźnienia. Można też spojrzeć wstecz na sam PPEJ z 2009 r. i pierwszy termin (hipotetycznego uruchomienia), który zakładano na 2020 r. (potem 2022, 2025, 2030 i obecnie 2033). Można więc nadrobić opóźnienia, a można po prostu znowu zmienić termin na przykład na 2035 lub 2040 – tym bardziej, że zarządzanie projektem atomowym przechodzi pod zarząd nowego ministerstwa (Przemysłu), który ma zacząć działać w marcu (czyli pewnie w kwietniu). Opóźnienia stają się czymś naturalnym w sektorze energetycznym (podawanie dat należy teraz odbierać jako coś w rodzaju wstępnych wizji w żadnym wypadku nieobowiązujących), bo widać jak też dotyka to wodór – europejską nadzieję na nowa rewolucję technologiczną. Pierwotnie w dokumentach UE (i szczególnie niemieckich planach polityki energetycznej) wodór miał już wystartować w kolejnej dekadzie (po 2030) – obecnie przesuwa się minimum na lata 2035-2040. Nowa niemiecka strategia energetyczna (warto przeczytać założenia) proponuje coś w rodzaju niemieckiego rynku mocy (choć do tej pory Niemcy broniły się przed tą koncepcją). Nowy pomysł to przedłużenie pracy elektrowni węglowych, budowa 11 GW mocy gazowych (ponad 50% zmniejszenie w stosunku do wcześniejszych planów) z przyszłą konwersją na wodór, ale sama gospodarka wodorowa sygnalizowana już właśnie od 2035 r. To oficjalne potwierdzenie, że planowane instalacje pilotowe (i nowe rozwiązania technologiczne) m.in. – nowe duże elektrolizery oraz turbiny gazowe na 100% wodoru – idą wolniej niż zakładano. Patrząc właśnie na daty i strategię warto porównać to z (też wizyjne założenia) Kalifornią i ich koncepcją systemu OZE – magazyny, tam w ciągu kliku lat ilość mocy magazynowej wzrosła z 500 do 5000 MW a planują mieć prawie 20 000 MW do 2030 r. (zobaczymy wynik). Inżynierom jakoś trudno zrozumieć ten nowy trend w datach – samą zeroemisyjność planuje się jakoś wcześniej lub bardziej głęboko, ale moce, technologie i budowę źródeł – przesuwa się w czasie. Ale nie od dziś wiadomo, że inżynierowie nie rozumieją już nowych czasów i nie maja nic do gadania…
W lipcu taryfy dynamiczne (na rachunkach) a u nas… Dalej dyskusja o mrożeniach a taryfy i tak nic nie dają.
Nie wszyscy są świadomi, że pewne europejskie regulacje wymuszają nowe rozwiązania. Tym razem… będą dynamiczne taryfy na rachunkach „za prąd”. Rozporządzenie UE wymaga, aby wprowadzono je od lipca tego roku. Dynamiczne taryfy to skorelowanie naszych cen na rachunkach domowych ze zmianami (np. dobowymi) cen energii na rynkach hurtowych – czyli mówić w prosty sposób – zmiana cennika w ten sposób, że energia pobierana w nocy (lub w środku dnia) jest tania pobierana w szczycie (godziny ranne przy śniadaniu i popołudniowe) będzie droga. Można się zastanowić po cholerę jakieś takie fanaberie i dziwne rozwiązania – nam chodzi przecież żeby „prąd był tani”. Można podejść do tego optymistycznie i pesymistycznie – oba podejścia będą prawidłowe. Optymistycznie – to nowy poziom rozwoju rynku energii i szansa dla klientów indywidualnych na świadome i własne zoptymalizowanie rachunku i szczególnie rozbudowę własnych instalacji prosumenckich. Dynamiczne taryfy dają możliwość świadomego ograniczania zużycia energii w szczycie – idealistycznie np. przez unikanie energochłonnych urządzeń (np. pranie po południu) – co sam uważam za raczej bzdurę, jeśli nie jest to zautomatyzowane. Daje natomiast możliwość wprowadzania całej gamy inteligentnych urządzeń i powiązania ich z urządzeniami prosumenckimi (panele na dachu) i przede wszystkim – domowymi magazynami energii. Właśnie dzięki taryfom dynamicznym (jeśli różnica cen w ciągu doby będzie duża i realnie pokazywała koszty działania systemu) opłaci się instalować domowy magazyn i jednocześnie ładować go zarówno z własnej instalacji fotowoltaicznej jak i z sieci (co szczególnie ważne, bo nie zawsze mamy nadwyżkę z PV) wtedy, kiedy energia jest tania. Wymaga to oczywiście automatycznych systemów sterowania urządzeniami (nikt realnie nie będzie patrzył na dynamiczne tzn. zmieniające się często taryfy) i pilnowania, żeby własnoręcznie ładować magazyn (albo właśnie prac w środku nocy) – to wszystko musi być automatyczne. Całość też jest możliwa jedynie do wykorzystania przez „bogatych” – na początek z taryf może skorzystać ktoś kto ma panele (a więc dom), inteligentny licznik (na bieżąco kontrolujący zużycie), system wymiany informacji o cenie dynamicznej (pewnie mógłby to robić nowy wdrażany CSIRE i jakaś opcja do tego celu), jeszcze magazyn energii i informatyczny system optymalizujący koszty (takie mini handel energią). Wszystko zadziała – ale pewnie za kilka lat. Najpierw musi istnieć rynek (dla klienta domowego) i realne ceny dynamiczne (dające jakieś korzyści). W warunkach polskich (pesymistycznie) – nie ma żadnego wolnego rynku energii, ceny są mrożone (sztucznie utrzymywane na stałe), dyskutuje się o dalszych mrożeniach (po połowie roku) nie widząc malejącego trendu na rynkach światowych (za chwilę będzie taniej niż po mrożeniach) i jeszcze nie ma wszędzie inteligentnych liczników (total tylko ok. 5 mln na 13,5 użytkowników domowych), nie ma CSIRE (opóźnia się) a przede wszystkim na pewno wprowadzone taryfy dynamiczne (wypełnimy oczywiście zobowiązania UE) będą zupełnie do niczego. Jak nie ma rynku, monopolizacja przez wielkie koncerny w żaden sposób nie wprowadzi żadnych mechanizmów, żeby mógł zarabiać (ograniczać koszty) klient – po co. Ceny dynamiczne będą słabo różniły się od stałej taryfy G11 (podstawowa stała cena cały dzień). Zresztą świadomość klienta rynku energii jest na poziomie podłogi – dyskusja polityczna ostatnich lat sprowadziła oczekiwania społeczne dotyczące energii („prądu”), że ma być tanio – i najlepiej państwo niech „zamrozi” i „dopłaci”. Nikt nie śledzi swoich rachunków, nikt nie interesuje się ograniczaniem zużycia, nikt nie rozważa zmian taryf – przecież ma być tanio. Taryfy dynamiczne będą… ale będą klęską klienta indywidualnego, który nic z nich nie skorzysta. No może za kilka lat – i jak mantra – odbudowa rynku, realne ceny energii, świadomość konsumentów, realne taryfy, bo konkurencja, inteligentne liczniki, działające CSIRE, magazyny, systemy optymalizujące zużycie … itd.
Źródło: www.konradswirski.blog.tt.com.pl