W Polsce obecnie jest ok. 500 gotowych planów pod elektrownie wiatrowe wartych ponad 100 mln zł. Pierwsze inwestycje przygotowane w oparciu o te plany mogłyby powstać już w ciągu 3 lat. Jeśli Sejm, nie licząc się z opinią Senatu wróci do odległości 700 m, to tą jedną decyzją wyrzuci 84% tych planów do kosza. A samorządy zamiast rozwijać wiatraki tam gdzie to już wcześniej było zaplanowane, będą planować obok, na nowo, a to pochłonie kolejne lata i pieniądze – wynika z analizy przygotowanej przez ekspertów z UrbanConsulting. To cios w najbiedniejszych – alarmują samorządowcy.
W Polsce obowiązuje około 500 niewykorzystanych miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (MPZP), dopuszczających realizację projektów energetyki wiatrowej. Ponad 10 GW – o taką moc wzrósłby udział energii z elektrowni wiatrowych po wykorzystaniu tych wszystkich obowiązujących MPZP, a projekty mogłyby zostać dokończone już w czasie od 1 roku do 3 lat.
Przygotowanie tych planów kosztowało samorządy ok. 65 mln zł. Do tego ok. 40 mln lokalni włodarze zapłacili za przygotowanie zmian studiów uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego dopuszczających elektrownie wiatrowe (uchwalenie MPZP dopuszczającego lokalizację elektrowni wiatrowych wymaga uprzedniej zmiany studium). Łącznie obowiązujące plany wraz ze studium kosztowały polskie samorządy ponad 100 mln zł – wynika z analizy przygotowanej przez ekspertów z UrbanConsulting.[1]
Obecnie okazuje się więc, że pozornie niewielka zmiana wynosząca raptem 200 metrów, może mieć kolosalne znaczenie dla rozwoju energetyki wiatrowej w Polsce w najbliższych latach. Jeśli posłowe odrzucą poprawki Senatu i wrócą do odległości minimalnej 700 metrów, zmarnują potencjał 84% gotowych do wykorzystania planów.
Oznacza to, że gminy, które będą chciały rozwijać OZE w swoich regionach będą musiały porzucić obowiązujące plany i ponieść kolosalne wydatki na przygotowanie niezbędnej dokumentacji od nowa, uwzględniając nową odległość minimalną.
– Zmiana 500 na 700 m to cios w najbiedniejsze gminy, których na przygotowanie nowych planów po prostu nie stać. To dodatkowe obciążenie samorządów, które ciężko zrozumieć, tak ja to, że nie możemy budować nowych farm wiatrowych na gotowych planach. Nowa dokumentacja wymaga wiele wysiłku i kosztów, które pokrywa się z budżetu jednostki samorządu terytorialnego. Stracą na tym najbiedniejsze gminy, które czekają na nowe inwestycje wiatrakowe w okolicy, ale nie będzie ich na to po prostu na to stać, a miliony złotych z tytułu podatków oraz bezpieczeństwo energetyczne mieszkańców gmin pozostaną tylko w sferze marzeń – mówi Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP.
Bo bez planów nie ma szans na inwestycje wiatrowe w gminach. A te z dużym oczekiwaniem patrzą na ręce polityków, w których znajdują się losy energetyki wiatrowej na lądzie. To zrozumiała, bo za inwestycjami stoją solidne wpływy do lokalnych budżetów i rozwój gmin. Zwłaszcza dziś, wobec niepewności w planowaniu wpływów budżetowych współpraca samorządów z inwestorami energetycznymi może stanowić solidny fundament myślenia o przychodach.
Szacuje się, że podatki od budowanych oraz zaplanowanych do budowy w najbliższych latach wiatraków przyniosą gminom wpływy na poziomie około 150 000–200 000 zł od jednej turbiny wiatrowej. Tę kwotę należy pomnożyć przez liczbę wiatraków oraz czas ich eksploatacji, który wynosi nawet 30 lat. Mówimy więc o milionach złotych każdego roku zasilających budżety gmin.
– Rezygnacja z tych 84% MPZP to rezygnacja z obszarów przynajmniej częściowo przygotowanych pod inwestycje tj. obszarów, na których wykonano badania środowiskowe, uzyskano decyzje o środowiskowych uwarunkowaniach realizacji inwestycji, uzyskano warunki przyłączenia do sieci, a także uzyskano akceptację społeczną w wyniku konsultacji społecznych, na rzecz terenów, na których możliwość realizacji inwestycji jest dzisiaj czysto teoretyczna – mówi urbanista Filip Sokołowski, Szef UrbanConsulting, autor analizy.
Co ważne – część projektów, które oczekują dzisiaj na stworzenie możliwości ich dokończenia, to projekty nie tylko z obowiązującym planem miejscowym czy studium, ale to także projekty z wykonaną dokumentacją: monitoringami ptaków i nietoperzy, pomiarami siły i kierunków wiatru, podpisanymi umowami dzierżaw, czy nawet decyzjami środowiskowymi.
Wprowadzenie 700 m oznacza, że w województwach Mazowieckim, Kujawsko – Pomorskim, Śląskim i Małopolskim nie będzie możliwe wykorzystanie żadnego MPZP. To tez sprawi, że nowe elektrownie wiatrowe mają szanse powstać najwcześniej za 6-7 lat. Ten termin może się dodatkowo wydłużyć ze względu na planowaną reformę ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym.
[1] https://urbanconsulting.pl/mpzp-do-kosza/
Źródło: Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej