Bywają czasy kiedy robi się naprawdę gorąco – politycznie lub społecznie i wybuchają konflikty angażujące w walki „na wszystkich frontach”. Nikt nie przebije czegoś co zdarzyło się w historii (kiedyś chyba nawet o tym już na blogu pisałem) i nieprawdopodobnego momentu w dziejach – wojny paragwajskiej (1864-1870).
Paragwaj będący „drugorzędnym” krajem Ameryki Południowej, pod rządami ambitnego młodego władcy Francisko Solano Lopeza (cesarz Lopez II) przechodził krótkotrwały okres prosperity ekonomicznej oraz niezwykłego wzrostu dążeń imperialnych (Paragwaj marzył o uzyskaniu dostępu do oceanu) i narodowej konsolidacji społeczeństwa. Rozwój armii (w połowie finansowany kredytami zagranicznymi, w połowie papierowy w ambicjach władcy) i narodowy duch walki, pozwolił Lopezowe realizować jego marzenia i doprowadził do wybuch najkrwawszego konfliktu w historii Ameryki Południowej. Paragwaj najpierw wmieszał się w wewnętrzne sprawy Urugwaju, następnie armia Lopeza próbowała zająć część terytorium Brazylii i w międzyczasie wmieszała się w konflikt z Argentyną. W rezultacie Paragwaj walczył z trójprzymierzem tych państw (można popatrzeć na mapę i ocenić potencjał sił) i wkrótce walka przeniosła się na obszar samego Paragwaju. Na początek walczono w wielkich bitwach, w szarżach kawalerii i zmaganiach szeregów piechoty, w twierdzach i na rzekach (Paragwaj rozbudował wielką flotę rzecznych kanonierek). Potem rozbite siły paragwajskie walczyły w potyczkach w lasach, wsiach, w dżungli i na bagnach. Atakujący wobec narodowego oporu stawali się coraz bardziej brutalni i często przywiązywali obrońców do armat i rozrywali ich wystrzałem. Kiedy ginęli paragwajscy żołnierze, zastępowali ich kilkunastoletni chłopcy (nawet 11-13 letni), którym przyczepiano papierowe wąsy dla większej powagi. Kiedy ginęli oni, za broń chwytały kobiety. W 1870 w lasach północnego Paragwaju ginie Lopez II z okrzykiem „umieram ja i moja ojczyzna” i wojna się kończy, ale jej skutki dotykają Paragwaj przez kolejne dziesięciolecia. Nie wiadomo precyzyjnie jaka była populacja Paragwaju przed wojną (rozbieżne oceny od 600 do nawet 1 mln obywateli), ale wiadomo, że po jej zakończeniu zostało zaledwie 220 tys. w tym niespełna 29 tys. mężczyzn. W kraju stosunek dorosłych kobiet do mężczyzn wynosił 4 do 1, a w najbardziej zniszczonych obszarach nawet 20 do 1. Paragwaj stał się krajem starców, kobiet i wałęsających się psów, zanikło całkowicie życie społeczne, ekonomiczne czy kulturalne – przez 10 lat nie wydawano żadnej gazety. Sama niepodległość kraju został uratowana tylko dzięki kłótni jego niedawnych wrogów. Chyba nie ma lepszego przykłady w historii na zobrazowanie sentencji „Hic Hercules contra plures”.
W mikrowydaniu mamy walkę na wszystkich frontach także dziś i na naszym lokalnym podwórku. Wobec coraz cięższej sytuacji ekonomicznej gospodarki koronowirusowej, wobec jakiegoś dziwnego rozpadu światowego ładu politycznego i zachowań, które kilka lat temu nawet w kabarecie uchodziłyby za nieprawdopodobne nawet dla kabaretowych skeczy, mamy domowe walki od przedsiębiorców po hodowców norek aż po naprawdę poważne sprawy światopoglądowe i kwestie osobistej wolności. Sami mamy chyba wrażeniem, że codziennie jest jakiś spór czy też nowy otwarty front społecznego konfliktu. Na tym tle energetyka (a szczególnie jej część węglowa) schodzi pozornie na dalszy plan i ostatnio nie przebija się do mass-mediowych newsów. Ale jednocześnie jesteśmy w samym centralnym punkcie negocjacji nowej „umowy społecznej” z sektorem górnictwa kamiennego – realizacją zapisów ze wstępnego porozumienia z 25 września – gdzie zapisy wskazują na 15 grudnia jako datę opracowania kluczowego dokumentu – właśnie owej „umowy społecznej” i szczegółowych punktów jak będzie kwestia górnictwa kamiennego wyglądać (czyli zamknięcie sektora do 2049). Równolegle toczy się sprawa górnictwa węgla brunatnego, gdzie nikt już na poważnie nie tratuje pomysłów o nowych odkrywkach, a oficjalne strategie koncernów energetycznych mówią otwarcie o końcu energetyki węglowej – a więc brunatnej już w perspektywie 2035. Ze strony europejskiej wszystkie sygnały są też czytelne, a może nawet i wyostrzone – paliwa kopalne zostaną całkowicie zamknięte w energetyce – wstępnie w okolicach nawet 2040, a węgiel może być nawet oficjalnie zakazany już w połowie następnej dekady. Nowe technologie odnawialne będą rozwijały się jeszcze szybciej i ich koszt będzie dalej spadać (w odróżnieniu od rosnącego trendu certyfikatów CO2). Perspektywa utraty pracy dla całego sektora górniczego może nawet radykalnie się skracać do max 15-20 lat co dla obecnego pokolenia 20-30 letnich młodych górników jest na pewno niesłychanie frustrujące. Polskie górnictwo (kamienne) nie może osiągnąć opłacalności ekonomicznej wobec zmian technologicznych całej gospodarki światowej (OZE) i wobec konkurencji innych krajów z niższym kosztem wydobycia. Całość tworzy układankę, że negocjacje „umowy społecznej” nie mogą być łatwe ani przyjemne ani bezbolesne. Można się spodziewać dramatycznego oporu górników zamykanych kopalń – niezgoda na terminy i warunki pomocy, a także za chwilę pełnego frontu oporu od górnictwa kamiennego po brunatny (już wstępne deklaracje pogotowia strajkowego). Pomimo quasioptymistycznych informacji z Ministerstwa o działaniu poszczególnych zespołów negocjacyjnych w spółkach górniczych i tytanicznej pracy ministerialnego pełnomocnika Artura Sobonia – jestem dość pesymistyczny co do finalnych rezultatów. Byłbym ogromnie zdziwiony jeśli górnicze związki zgodziły się na możliwe kompromisowe uzgodnienia (które patrząc na politykę europejska oznaczają jedynie szybkie a może nawet jeszcze szybsze zamykanie kopalń). Bardziej oczekiwałbym jednak na chwilową „grę na zwłokę”, a następnie przejście do ostrego konfliktu społecznego i ponownie wymuszenie ustępstw dla górników. Mamy bowiem prawie połowę listopada, za chwile górnicze święto na początku grudnia i podkreślanie wagi i wielkości sektora, a następnie termin 15 grudnia – bardziej spodziewałbym się strajku (w całym sektorze łącznie z brunatnym) niż kompromisowych negocjacji. Górnicy na pewno też uważnie patrzą na prognozy pogodowe, na razie duże zwały węgla na elektrowniach hałdach i w miarę ciepła pogoda osłabia ich pozycję, ale już jakaś fala kilkunastopniowych mrozów połączona ze wspólnym strajkiem całego górnictwa na pewno szybko skłaniałaby do ustępstw. Sytuacja Ministerstwa jest nie do pozazdroszczenia – musi znaleźć kompromis pomiędzy związkowymi jastrzębiami, a zaostrzającymi się regulacjami klimatycznymi Unii Europejskiej (już mówi się, że kolejna rewizja celów klimatycznych w 2023 będzie skutkowała także koniecznością wzmocnienia celów PEP 2040 – celów które dziś są nie do zaakceptowania przez sektor górniczy). Nie można oczekiwać, że górnicy zaakceptują szybki plan zamykania kopalń (a inny być nie może) i raczej w pesymistycznym scenariuszu rozpoczną kolejny front sporu społecznego z rządem – sporu który wobec walk na wielu innych frontach – rząd nie będzie chciał i mógł przezwyciężyć. Obawiam się jeszcze bardziej pesymistycznego scenariusza, że znowu nastąpi całkowita zgoda na górnicze postulaty i raczej zwrot przeciwko polityce klimatycznej unii (nawet ortogonalnie do proeuropejskiego stanowiska Ministerstwa Klimatu i Środowiska). Wszystko niestety zmierza w kierunku sporu wszystkich ze wszystkimi na wszystkich frontach – co jak wiadomo nigdy nie tworzy pola do kompromisu, a jedynie promuje ekstremalne nastroje i zachowania, które potem jak ogień wybuchają gwałtowanie, ale pozostawiają pogorzelisko.
Patrząc na analogie historyczne – jednak nie polecam „walki do końca”. Mam bardzo wątłą, ale jednak nadzieję, że zima będzie w miarę ciepła, koronawirus przygaśnie, konflikty społeczne osłabną, unijne negocjacje zakończą się z sukcesem, samo energetyczne stanowisko Polski będzie zrozumiałe w nowych wydaniach polityki klimatycznej, pojawią się realne fundusze transformacji a umowa społeczna górnictwa wraz z realnymi i fair warunkami zostanie wynegocjowana (pewnie jednak później niż 15 grudnia). Być może po prostu 2021 r we wszystkim będzie lepszy…
Źródło: www.konradswirski.blog.tt.com.pl