Cała historia ludzkości pełna jest spektakularnych projektów, które swoim rozmachem i wielkością miały zmienić historię państw (a może i kontynentów) i zostawić po sobie niezapomniany odcisk na drodze rozwoju ludzkości. Właśnie w ubiegłym tygodniu usłyszeliśmy o kolejnym z nich – Rosja rozpoczyna inwestycję Vostok Oil – warty (już na początku ponad 110 miliardów dolarów) gigantyczny projekt energetyczno-industrialny w północnych rejonach na Półwyspie Tajmur.
To efekt zwrotu Rosji ku Arktyce i próba zagarnięcie jej bogactw naturalnych, ale oczywiście Vostok Oil to nie jakieś drobne nowe pola naftowe i gazowe, ale cały holistyczny program inżynierski, bo także budowa całkowicie nowych wsi i miast (15), nowe lotniska, linie kolejowe i drogowe oraz prawie 800 km rurociągu. Planuje się, że na poczet tej inwestycji pracować będzie (!!) 400 tys. ludzi i zostanie stworzone ponad 100 tys. nowych miejsc pracy. Inwestycja ta ma także podkreślić gospodarczą i militarną dominację Rosji w Arktyce. Dla tych, którzy zachwyceni są rozmachem i pytają czemu my nie inwestujemy na taką skalę, można przypomnieć historię innej rosyjskiej (właściwie radzieckiej) inwestycji – Kolei Bajkalsko-Amurskiej (BAM). To coś co jest dawnym zwierciadlanym odbiciem obecnego Vostok Oil jako droga do nowych mało zamieszkałych i nieodkrytych gospodarczo obszarów (dla BAM miały być to wschodnie krańce Syberii i rosyjskie wybrzeże Pacyfiku). Odcinek BAM miał być (i jest) odnogą kolei Transsyberyjskiej i ciągnąć się ponad 4200 km w bardzo trudno dostępnym terenie, mijając od północy Bajkał (w całej ideologii był także kontekst militarny dla odsunięcia głównej drogi transportu od granicy z Chinami). BAM prowadzi od miejscowości Tajszet do miasta Sowiecka Gawań (nad Oceanem Spokojnym) i jest oczywiście dziś drogą „do nikąd”, ale cała inwestycja powiązana była też z budową kilkunastu miast, setek tuneli i mostów, a całość miała za chwilę generować nowe miejsca pracy, budowę wielkich kombinatów przemysłowych i produkcję wspaniałych towarów (dla ich eksportu planowano zbudować też dodatkowo 6 nowych portów). BAM był romantycznym zrywem Związku Radzieckiego w jego ostatniej agonalnej fazie i równolegle do brudnej wojny w Afganistanie, mobilizował młodzież i Konsomoł do patriotycznej pracy na kompletnym ugorze i pustkowiu (oczywiście siłę roboczą wzmacniano także za pomocą więźniów), a w rezultacie był jednym z wielu przyczyn upadku całego ZSRR. Inwestycja pochłonęła 18 mld rubli, bo w tej walucie można było jedynie coś zliczyć, ale w przybliżeniu odpowiada to właśnie ponad 100 mld dolarów na dziś. Inwestycja BAM skończyła się oficjalnie w 1989 (realnie kilka lat później), ale oczywiście żaden wielki przemysł ani fabryki ani nowe eksportowe porty nie powstały. Patrząc na efekt gospodarczy, ale przede wszystkim geopolityczny BAM-u, należy chyba tylko gorąco kibicować Vostok Oil, bo prawdopodobnie będzie to także schyłkowym projektem ery Putina i być może analogiczną ekonomiczną katastrofą kraju opartego w przeważającym stopniu na eksploatacji surowców i gigantomanii inwestycyjnej.
Alternatywną drogą do rozwoju gospodarczego proponował Ernst Friedrich Schumacher – niemiecko-angielski ekonomista (na początek Anglik urodzony w Niemczech, potem obywatel zmiksowanej Europy) – autor książki, której tytuł a na pewno jego pierwszą część znają wszyscy „Małe jest piękne. Spojrzenie na gospodarkę świata z założeniem, że człowiek coś znaczy” . Schumacher proponował nieco alternatywne podejście do ekonomii, inwestycji i rozwoju, krytykując „klasyczną” drogę skupiania się wyłącznie na globalnych wskaźnikach wzrostu, pogoń za coraz większą produkcją i powstawanie oligopolicznej gospodarki wielkich korporacji (książka opublikowana została w 1973, więc autor nie przewidział nawet wielkich firm i gigantycznych koncernów). Alternatywa Schunachera polegała na małych, zdecentralizowanych przedsiębiorstwach i gospodarce skupionej na człowieku i dopasowanej w swych ideach rozwojowych do wielkości danych państw i ich indywidualnej drodze rozwoju.
Starcie „duży” vs „mały” w niespodziewany sposób pokazało się skrajnie w nowej rewolucji energetycznej i sprzecznych koncepcjach zcentralizowany vs decentralizowany system energetyczny. Ofensywa technologii fotowoltaicznych (w powiązaniu ze wcześniejszą falą budowy farm wiatrowych) zmusiła do odwrotu klasycznej koncepcji budowy wielkich centralnych, źródeł generacji – zarówno w technologiach paliw kopalnych jak i energetyki jądrowych. Właśnie to starcie – małe, zdecentralizowane przeciwko centralnym, elektrowniom jądrowym będzie osią sporu koncepcyjnego rozwoju nowego polskiego systemu po 2030 i do 2050 (najbliższa dekada jest już bowiem zdeterminowana). Dotychczasowa (ostatnia) koncepcja PEP stawiała na technologie jądrowe (po 2030) i budowy wielkich nowych elektrowni, które mają zastąpić wycofywane jednostki węglowe, może stanąć w obliczu coraz większej konkurencji indywidualnych instalacji fotowoltaicznych budowanych u samego końcowego użytkownika. Sam muszę przyznać, że nie do końca wierzyłem, że nowe technologie mogą aż tak zmienić dotychczasowy system energetyczny i spychać do narożnika wielkie bloki energetyczne. Tymczasem postępujący rozwój fotowoltaiki, jej dojrzałość technologiczna (w sensie szybkości inwestycji), prognozowany spadek cen (nawet o kolejne kilka razy) będzie coraz bardziej interesującą alternatywą aby system zbudować na nowo. Oczywiście dziś jeśli rozważamy wyłącznie koszty inwestycyjne to dalej wielki blok jądrowy (nominalnie 1000 MW i 16 mld PLN) będzie tańszy niż adekwatna budowa prosumenckich instalacji PV o podobnym poziomie produkcji w ciągu roku (pewnie rząd 35-45 mld PLN), ale jeśli popatrzymy na ryzyka wielkich inwestycji infrastrukturalnych ( i przekroczenia budżetu w zachodnioeuropejskich projektach jądrowych) to koszty stają się podobne, a zaraz będziemy też patrzeć na koszty sieci dystrybucyjnej i przesyłowej. I oczywiście takie porównania finansowe nie mają sensu (należy patrzeć też na czas trwania inwestycji i koszty eksploatacyjne i dyspozycyjność źródła wytwórczego i koszty ewentualnego magazynowania i całej sieci), w zależności od tego kto zamawia ekspertyzy, można wygenerować korzystne dla zamawiającego wyniki. Uważam, że raczej należy patrzeć co zwycięży – a w obecnej gospodarce zwycięża coś co nie tyle jest tańsze, ale raczej prostsze, masowe i łatwiejsze do finansowania. Koncepcja zdecentralizowanego systemu (i powszechnej fotowoltaiki nie tylko na naszych domach ale i na budynkach a może i drogach) ma bardzo silne strony – i to nie tylko w postaci faworyzowania w europejskich regulacjach klimatycznych. Tak naprawdę kluczem jest właśnie finansowanie – małe zdecentralizowane instalacje zdejmują ryzyko inwestycyjne (i cały ciężar finansowy) z barków państwa i przenoszą je na obywateli. Za chwilę sam stawiam instalację paneli o mocy znamionowej 8 kW na moim dachu, co pozwoli na rodzaj pierwszego kroku w kierunku „odcinania” się od istniejącej sieci energetycznej (oczywiście brakuje mi jeszcze magazynu energii). W ten sposób podstawowy problem – skąd wziąć pieniądze (budżetowe) jest rozwiązywany w sposób „schumacherowski” – sami obywatele rozpoczynają inwestycje z własnych środków. Punk ciężkości „centralnej energetyki” przesuwa się na modernizację sieci dystrybucyjnych, bilansowanie systemu i zapewnienie mocy rezerwowych. Kolejna dekada przyniesie tylko szybkie pogłębianie tych czynników – jeszcze większy spadek cen nowych technologii energetycznych, jeszcze większe obciążenia klimatyczne i wielkie problemy państw szukających desperacko metod zszywania napiętych budżetów, a wobec tego prawdopodobne osłabienie zapędów w kierunku wielkich, infrastrukturalnych, rządowych inwestycji.
Tak więc w interesujący sposób koncepcja Schumachera wraca. Trzeba mieć tylko nadzieję, że właśnie energetyczne „małe jest piękne” i bardziej ludzkie, a że nie jest to tylko nowe PR-owe opakowanie produktów wielkich korporacji, które na koniec zgarną swoje zyski.
Źródło: www.konradswirski.blog.tt.com.pl