Zapowiedzi zmian ustawy o działach administracji rządowej i zmniejszeniu liczby ministerstw prowadzą do pytań o logikę i zakres struktury resortowej w rządzie, sens funkcjonowania wąskich resortów branżowych, takich jak energetyka. W czasie kiedy miała ona „swoje” ministerstwo znalazła się w największym kryzysie i nie doczekała się polityki energetycznej.
Tytułowe pytanie zadają sobie przedstawiciele przemysłu słysząc o planowanych roszadach w rządzie i zasadniczych zmianach w polityce i strukturze budżetu UE. Kto np. na szczeblu rządowym może pomóc w zwiększeniu udziału polskiego przemysłu zielonych technologii w dostawach na rynek krajowy (tylko takie będą rosły) i zwiększeniu ich udziału w eksporcie (brudnych technologii już nikt nie kupi) w sytuacji gdy UE planuje ochronę europejskiego przemysłu granicznym podatkiem węglowym i dofinansowaniem zielonych technologii? A może byłoby lepiej gdyby rząd trzymał się z daleka od niewielkiej niszy jaką jest krajowa energetyka (zaścianek technologiczny z funkcją służebną w gospodarce i z udziałem poniżej 2% w PKB), a zaangażował się w rozwój przemysłu (ciągle ponad 40% w PKB), który jest wspierany aktywnie przez inne rządy w UE?
Wynegocjowaliśmy 125 mld euro (wg Kancelarii Premiera 139 mld euro) z UE dotacji na inwestycje w kolejnej dekadzie. Minimum 30% – ok. 175 mld zł, co w przeliczeniu na rok dwu-trzy krotnie przekracza wartość wszystkich inwestycji w energetyce w ostatniej dekadzie – ma być przeznaczone na cele klimatyczne. To są nowe okoliczności wymagające nowych rozwiązań strukturalnych. W energetyce innych jak „zielone” inwestycji już nie będzie. Kto zatem wyprodukuje urządzenia, rozwinie zielone technologie, zbuduje wartość dodaną w dostawach technologii na rzecz największej od czasów planu 6-letniego transformacji przemysłowej i energetycznej, zmierzającej nieuchronnie w kierunku bezemisyjnej gospodarki ?
Gdyby nawet 80% z funduszy UE miało (jak dotąd) wyciec za granicę do Chin czy dostawców z UE (tyle w inwestycjach w nowe technologie mogą znaczyć dostawy urządzeń), to inni powinni się z naszego sukcesu negocjacyjnego cieszyć. Tak się może zdarzyć, pomimo że to już trzecia z kolei wieloletnia propozycja budżetowa UE z udziałem Polski jako biorcy dotacji netto (teraz wzmocnionej dodatkowo „Planem Odbudowy” i Funduszem Sprawiedliwej Transformacji). Faktycznie bowiem nikt strategicznie za przemysł nowych technologii, a zwłaszcza zielonych, nie będzie odpowiadał lub nawet gdyby odpowiada, nie dysponuje odpowiednimi do skali problemu instrumentami.
Pytanie o przemysł, o reindustrializację, o innowacje technologiczne w energetyce nie jest nowe. Temat w Polsce odżywa wraz z kolejnymi strategiami przemysłowymi UE. W latach 2012-2014 Komisja Europejska przygotowała nt. reindustrializacji szereg dokumentów uwieńczonych komunikatem z 2014 r. „For a European Industrial Renaissance”, w którym wiele poświęcono konieczności produkcji urządzeń dla nowej energetyki. W lipcu 2015 r. Ministerstwo Gospodarki przygotowało projekt dokumentu „Priorytety Polityki Przemysłowej 2015-2020”. W tym czasie prezydent Andrzej Duda opowiadając się za reindustrializacją i rozwojem polskiej myśli technicznej zapowiadał „potrzebujemy zdrowych przedsiębiorstw przemysłowych, a nie tylko sektora usług (…) wmawiano nam przez lata, że usługi to symbol nowoczesnej gospodarki, a silne gospodarczo są te kraje, które produkują”. Premier Beata Szydło werbalnie wspierała produkcję przemysłową, ale jej rząd rozumiał nowoczesny przemysł i reindustrializację na swój sposób – np. wielkie państwowe stocznie, a nie jakieś tam prywatne remontowe czy jachtowe, państwowe kopalnie i elektrownie na węgiel a nie przemysł nowych technologii energetycznych. W praktyce zatem zapowiedzi budowy potencjału przemysłowego oznaczają rozwiązania sprzyjające państwowym koncernom i spółkom Skarbu Państwa, a nie małym i średnim przedsiębiorstwom (które są najbardziej elastyczne i innowacyjne)
W tych okolicznościach nowe technologie w energetyce nie mogły się rozwijać w ówczesnym nowym resorcie Ministerstwa Energii (ME). Doszło tylko do powołania spółki państwowych koncernów energetycznych, które miały wyprodukować polski samochód elektryczny („na węgiel”), czemu jakoś od początku nie mogłem dać wiary (por. wpis sprzed 4 lat) i nic w tej sprawie nie zmieni zapowiedziana na 28 lipca br. prezentacja projektu polskiego samochodu elektrycznego przez spółkę Elektromobility Poland. Innymi wytworami ME dla przemysłu na rzecz produkcji urządzeń stały się opublikowane w 2017r. a już obecnie merytorycznie nie do przyjęcia, „Kierunki Rozwoju Innowacji Energetycznych” (KRIE), czy zalecana współpraca technologiczna z zagranicą (jako biorca technologii rodem z 3-go świata i płatnik) w zakresie małych reaktorów atomowych HTR i tym podobne „innowacje”, w które też trudno uwierzyć, tak ja w to że PGE (mające inne cele) z dnia na dzień stanie się Siemensem, GE czy Teslą.
Realnie za to brzmią obecne ostrzeżenia minister Jadwigi Emilewicz, że dopiero teraz politycy ze zdumieniem odkryli, że mogą być trudności z dostawami kluczowych produktów i wyrobów, gdyż produkowane są one poza Europą, w państwach dotkniętych pandemią. Także Prezydent Andrzej Duda w swoim drugim programie wyborczym zapowiedział (już na konkretnym przykładzie), że „Polska potrzebuje zielonych technologii (…) dlatego tak mocno wspieramy fotowoltaikę”.
Za przemysłem, w tym zielonym tworzonym na zasadach Industry 4.0, opowiadało się Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii (MPiT), ale z uwagi na silną pozycję formalną (ustawa kompetencyjna) i polityczną ME niewiele mogło zrobić, gdyż strategia przemysłowa w energetyce musi bazować na nowoczesnej strategii energetycznej, ta na globalnych megatrendach, a to nie miało miejsca. Przemysłowe firmy technologiczne muszą się opierać najpierw na krajowym rynku nowej energetyki (której nie było), a potem eksportować, ale jak i gdzie eksportować gdy krajowy rynek energii zgłasza zapotrzebowanie i wspiera technologie schyłkowe, których świat już nie chce? Zwłaszcza w energetyce odnawialnej silne wsparcie i konsekwentny rozwój na poziomie krajowym pociąga za sobą rozwój przemysłu. Nie są mi znane przykłady, kiedy bez zaplecza krajowego (z perspektywami rozwoju) jakaś firma uzyskała znaczącą pozycję na rynku europejskim lub globalnym jako dostawca urządzeń (dekadę temu w Chinach w celu zagranicznej ekspansji OZE stworzono najpierw olbrzymi rynek lokalny).
W marcu br. Komisja Europejska, zgodnie z harmonogramem realizacji Zielonego Ładu, opublikowała “Nową strategię przemysłową dla Europy”, w której zapowiedziała poprawę konkurencyjności przemysłu UE w skali globalnej oraz zwiększenie strategicznej autonomii Europy, w której przemysł ma torować drogę do neutralności klimatycznej. Temat produkcji przemysłowej zielonych technologii w UE stał się niezwykle ważny w dobie pandemii COVID-19 i załamywania łańcuchów dostaw wszystkich technologii, także zielonych technologii z Chin, a w szczególności technologii fotowoltaicznej. Od dostaw z Chin zależy UE i zaczyna zależeć Polska, która pod względem tempa inwestycji (i zapotrzebowania na technologie) zdobywa coraz silniejszą pozycję rynkową z powodu wysokich cen energii (spadek po Ministerstwie Energii) i środków UE, które z dobrze uzasadnionych powodów przeznacza na słoneczne inwestycje, ale słabo wspiera krajowy łańcuch dostaw.
Tymczasem Polska nie ma strategii przemysłowej od 30 lat. W zakresie nowych technologii energetycznych w zasadzie nie ma nawet pomysłu na polski przemysł i realistycznej koncepcji, jak mógłby on się wpisać w rozwój . Wbrew deklaracjom i zapowiedziom sprzed lat, zamiast przemysłu nowych technologii mamy zagraniczne montownie, które zawsze mogą przenieść gdzie indziej, choćby na Ukrainę czy do Mołdawii. Większość firm działających na rynku to firmy konsultingowe, instalacyjne lub developerskie, niewielu mamy producentów urządzeń oryginalnych (OEM), lub chociażby kluczowych komponentów. Pomimo wydatkowania coraz większych środków z UE motywowanych „zielonymi inwestycjami”, nie wspieramy firm krajowych obecnie produkujących urządzenia dla zielonej gospodarki, w tym dla OZE i fotowoltaiki na rynku krajowym (np. brak przepisów wspierających tzw. „local content” i niski ślad węglowy w PZP oraz w zasadach wydatkowania dotacji na OZE i inne formy pomocy publicznej). Firmy nie tylko nie mogą się wesprzeć na rynku krajowym, a choć mają ograniczone możliwości ekspansji zagranicznej, to też nie są wspierane w eksporcie zielonych technologii (przykładem jest brak aktywności programu GreenEvo).
Polska już z drugi rok z rzędu instaluje po ok. 1 GW nowych źródeł fotowoltaicznych (15 miejsce a świecie i 5 miejsce w UE), a Polscy inwestorzy wydają rocznie 4 mld zł/rok aby zaopatrzyć się w moduły, systemy mocowań, inwertery i akcesoria (razem ok. 3,5 mld zł/r. ma same urządzenia). W latach 2021-2022 kwoty te ulegną podwojeniu. W łańcuchu dostaw mamy kilkunastu krajowych producentów urządzeń, w tym znaczącą grupę 6 prywatnych (często rodzinnych) firm produkujących moduły fotowoltaiczne (dysponują 10% unijnych zdolności produkcyjnych) i kilku producentów systemów mocowań liczących się zagranicą. Fotowoltaika ma wsparcie obecnego rządu, a producenci urządzeń są w orbicie zainteresowań Ministerstwa Rozwoju i Ministerstwa Klimatu, w tym w działaniach na rzecz wzmocnienia potencjału produkcyjnego firmy przemysłowe mają patronat Pełnomocnika Rządu ds. OZE – ministra Ireneusza Zyski. Ale od strony formalnej i instytucjonalnej, nawet ten wspierany politycznie obszar zielonych, strategicznych technologii nie ma nawet dedykowanego departamentu odpowiedzianego za przemysł, który mając w ręku odpowiednią strategię przemysłową w sposób ciągły monitorowałby rynek dostaw i reagowałby na dynamiczne zmiany w globalnych łańcuchach dostaw zielonych technologii, biorąc pod uwagę rozwój rynku krajowego i interesy krajowego przemysłu.
Mieliśmy ministerstwo przemysłu i handlu, potem ministerstwo gospodarki, potem (krótko) MPiT. Teraz z okrojonymi kompetencjami w zakresie realizacji polityki przemysłowej pozostały ministerstwa rozwoju i klimatu oraz Ministerstwo Aktywów Państwowych (MAP), które widzi tylko państwową energetykę i państwowy przemysł w zakresie przetwarzania kopalnych surowców energetycznych. Ma nawet w strukturze departament ds. funduszy europejskich, choć fundusze UE co do zasady nie wspierają paliw kopalnych, ale nie widzi potrzeby rozwoju firm technologicznych zielonej gospodarki, która zasadniczo jest prywatna. Postępy nadzorowanej przez MAP firmy technologicznej Elektromobility Poland nie wskazują, aby państwowe firmy (a nie prywatne jak Tesla) miały do odegrania jakąkolwiek rolę w dostawach technologii dla krajowej energetyki. Także działalność PFR i ARP, przez to że nakierowana jest przez MAP na wsparcie firm państwowych będących w jego zarządzie właścicielskim, mogłaby lepiej służyć zielonej gospodarce budowanej co do zasady na przemysłowych firmach prywatnych, gdyby te miały silniejsze oparcie w strukturze Rady Ministrów.
Plany inwestycyjne w rodzaju przekopu Mierzei Wiślanej czy CPK nie wpisują się ani w nową politykę przemysłową, ani w ramy finansowe UE (nie będą miały finansowania, a mogą być zablokowane z przyczyn środowiskowych). Wyzwanie jest na skalę Hilarego Minca, ale wspieranie firm państwowych w energetyce uzależni Polskę od importu technologii i osłabi zarówno bezpieczeństwo technologiczne jak i energetyczne. Aż się prosi nowe ministerstwo ds. gospodarki z departamentem ds. produkcji urządzeń dla zielonej energetyki, ale warto mieć świadomość, że państwowe firmy zagrzebane głęboko w paliwach kopalnych nie są najlepszym wehikułem w wyścigu technologicznym jaki nas czeka.
Autor: Grzegorz Wiśniewski, odnawialny.blogspot.com