W dobie walki z epidemią, ale też o środki i instrumenty na walkę o gospodarkę, w tym w szczególności inwestycje w energetyce, dyskusja w Polsce idzie w zupełnie innym kierunku, niż w UE i na świecie. Komisja i Rada UE w ostatnich 2 tygodniach potwierdziły kilkukrotnie plan przygotowywania środków niezbędnych do przywrócenia normalnego funkcjonowania gospodarek i do powrotu na ścieżkę zrównoważonego wzrostu, z uwzględnieniem transformacji ekologicznej. W marcu spadały indeksy giełdowe wszystkich firm (S&P 500 o 20%), ale indeksy firm naftowych aż o 40-60%. Na świecie co najmniej w tym samym tempie co wcześniej wyłącza się bloki węglowe i wstrzymuje się rozpoczęte inwestycje węglowe.
Rząd niemiecki, oskarżany jest o to, że nie docenił problemów branży OZE związanych z pandemią COVID-19 i wywołanych nią problemów z terminową realizacją dostaw urządzeń m.in. z Chin. Nie zgodził się bowiem na poparcie inicjatywy legislacyjnej Bundesrat, mającej na celu przedłużenie 30-miesięcznego obowiązku zwycięzców aukcji na rozpoczęcie dostaw energii z OZE.
Rząd RP poinformował Komisję Europejską o woli ochrony wytwórców energii z OZE. W niedawno uchwalonej ustawie o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, dał możliwość uniknięcia kar i wydłużył terminy dostarczenia po raz pierwszy energii z aukcji rozstrzygniętych w grudniu 2018 r., w tym inwestorów w farmy PV, którzy musieliby zrealizować swoje inwestycje do listopada br., o 12 miesięcy. Terminy te, zanim epidemia wybuchła, już przy okazji poprzedniej nowelizacji ustawy o OZE zostały wydłużone (problemy z dotrzymaniem terminów wynikały i dalej wynikają m.in. z nadmiaru biurokratycznych procedur) i wynoszą od 24 miesięcy dla farm fotowoltaicznych, poprzez 33 miesiące dla farm wiatrowych do 48 miesięcy dla elektrowni biomasowych i wodnych.
Przedsiębiorcom trudno się nie oburzać na rząd niemiecki (czyni to wymownie branża OZE) i nie docenić gestu rządu RP, który dostrzegł problem uzależnienia Polski (i UE) od dostaw technologii z Chin. Ale warto popatrzeć też na szersze konsekwencje przyjęcia określonego sposobu postępowania wobec inwestycji w energetyce i zadać pytanie, czy i co wypełni ew. lukę inwestycyjną, która z powodu szerszych i naglących przesłanek gospodarczych i społecznych nie powinna się powiększać.
Nasz rząd w piśmie do Komisarza ds. Klimatu i Wiceprzewodniczącego Komisji Fransa Timmermansa uzasadnił, że firmy OZE nie będą miały wystarczających środków i ukończenie niektórych projektów może zostać opóźnione lub nawet zawieszone i że w wyniku epidemii zabraknąć może pieniędzy na wszystko, a tym na wdrażanie Europejskiego Zielonego Ładu (EZŁ). Minister Środowiska stwierdził wprost, że EZŁ jest nie do utrzymania w ramach tej propozycji, którą przedłożył Timmermans. Daleko idącą propozycję rozmontowania nie tylko EZŁ, ale też dotychczasowego unijnego filaru polityki klimatycznej UE.
Jakie recepty są proponowane?
W Polsce najbardziej skrajny pomysł zastąpienia EZŁ i przyśpieszenia inwestycji w energetyce, który technologicznie i ideowo przypomina plan sześcioletni Hilarego Minca zgłosił prof. Władysław Mielczarski. Zapowiedział, że potrzebujemy 14 nowych bloków węglowych klasy 900 MW, na które powinniśmy znaleźć 82 mld zł oraz że produkcja energii z tych źródeł jako tzw. Strategiczny Zasób Energetyczny Państwa byłaby dotowana z budżetu państwa. W pewnym sensie ta koncepcja zaczęła być realizowana przez Agencję Rezerw Materiałowych, która niedawno uznała skup nadprodukcji węgla za priorytet. Energetyka węglowa ma problemy z zasobami, które już eksploatuje. Pomimo spadku cen węgla i cen uprawnień do emisji (po ok. 20% r/r) największych państwowe koncerny energetyczne proszą URE o podwyżki cen energii dla odbiorców indywidualnych w grupie „G” (ustawa zamroziła ja na poziomie z ub. roku i mają pozostać bez zmian do końca br.). Czy w tej sytuacji uzasadnione jest podtrzymywanie nadziei na powrót do energetyki węglowej?
Obserwowany w sumie niewielki spadek zapotrzebowania na energię w I kw. br. rzędu 2% r/r (w marcu 3,5% m/m) niesie za sobą znacznie większe spadki cen energii (iRDN spadł o 19% kw/kw) i w jeszcze większym stopniu zwiększa udziały produkcji energii z OZE, która coraz bardziej wypierać będzie z rynku energię ze źródeł węglowych i pogarszać rentowności energetyki węglowej. Przemawiają za tym wysokie koszty stałe wielkoskalowej energetyki węglowej (w jeszcze większym stopniu jądrowej) i jej ciągle wysokie koszty zmienne, przez co niewielki spadek wielkości produkcji i przychodów silnie pogarsza rentowność. Natomiast bardzo niskie koszty krańcowe wchodzących na rynek OZE znacząco obniżają poziom hurtowych cen energii elektrycznej. W rezultacie ratowanie rentowności produkcji energii ze źródeł konwencjonalnych przez podnoszenie jej cen – na przykład za pomocą rynku mocy – w istocie powoduje poprawienie konkurencyjności OZE, a w efekcie jeszcze szybszy ich rozwój jak zauważa prof. Andrzej Szablewski z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN.
W dobie Covid-19 OZE sprawdziły się i sprawdzą w jeszcze innych aspektach. Pracując bezobsługowo i w rozproszeniu stały się odporne na spowodowane walką ze skutkami pandemii ograniczenia w poruszaniu się pracowników i pracy w większych grupach (wręcz skupiskach, jak to ma miejsce w kopalniach). Tu gdzie chodzi o szybkie inwestycje, cykle inwestycyjne w rozproszonej energetyce słonecznej (nie wspominając nawet o prosumentach, którzy realizują całość przedsięwzięcia w 3 miesiące) i wiatrowej realizowanej na lądzie (które także można skrócić do 2 lat) są kilkukrotnie krótsze, niż inwestycje w technologie oparte na paliwach kopalnych.
Dlatego m.in. nie wolno dopuścić do roztrwonienia na nieprzemyślane inwestycje zapowiedzianego przez rząd Funduszu Inwestycji Publicznych o wartości 30 mld zł, którego celem jest pobudzenie gospodarki poprzez inwestycje publiczne m.in. w energetykę. W szczególności, w obecnej sytuacji nie można nie wykorzystać instrumentu, jakim są aukcje na energię z OZE do podtrzymania impetu inwestycyjnego w obszarach, które najbardziej rokują i gdzie są już zaawansowane projekty, które mogą szybko być zrealizowane.
Wstrzymywanie ich ogłaszania i mechaniczne odsuwanie terminów realizacji projektów, bez analizy rzeczywistej sytuacji i możliwości działań naprawczych po stronie inwestora i administracji nie jest dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli stwierdzenie to będzie w sektorze niepopularne. Trzeba zwiększyć częstotliwość ogłaszania aukcji z planem co najmniej do 2025 roku, zmniejszyć biurokrację i poszerzyć o wsparcie dla inwestycji w ciepło z OZE (tym bardziej, że sektor ciepłownictwa może służyć jako magazyn dla technologii pogodowo-zależnych). Równocześnie, może wreszcie zacząć nazywać te „aukcje” po imieniu – w obecnej formie, przy braku możliwości korekty raz złożonej oferty nie jest aukcja, tylko przetarg i nie wiedzieć czemu obudowany dość złożonym biurokratycznie i nieelastycznym systemem. Będąc w istocie zwyczajnym przetargiem, system aukcyjny odpowiada jednak zielonym zamówieniom publicznym, które były już podstawą stimulusów gospodarczych w kryzysie finansowym dekadę temu.
Źródło: Instytut Energetyki Odnawialnej